Ewangelia według św. Marka

Rozdział 9

Druga zapowiedź męki i zmartwychwstania

30 Po wyjściu stamtąd podróżowali przez Galileę, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. 31 Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie". 32 Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać.

Spór o pierwszeństwo

33 Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" 34 Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. 35 On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!". 36 Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: 37 "Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".

W imię Jezusa

38 Wtedy Jan rzekł do Niego: "Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami". 39 Lecz Jezus odrzekł: "Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. 40 Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. 41 Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.

Zaraz po scenie wygnania niemego ducha, które potwierdza Jezusową boską władzę, mówi nam Mistrz o swoim wydaniu, śmierci i zmartwychwstaniu. Wyrusza z Galilei przez dolinę Jordanu, Jerycho do Jerozolimy. Jest to droga w stronę męki i zmartwychwstania, do której zaprasza swoich uczniów. Jest to zarazem droga wtajemniczenia, gdzie będzie dotykał pewnych postaw we wspólnocie uczniów. Co istotne, głównym argumentem będzie nie tyle Pismo, ale przykład Jezusa.

            Jezus zaczyna drogę od Kafaranum, gdzie również rozpoczął swoją działalność. Uczniowie są w drodze, ale spierają się między sobą, kto jest większy. Jezus odwraca porządek dyktowany przez świat, który pragnie uznania od ważnych i wielkich. Zamiast tego Jezus porównuje się do dziecka, nic nie znaczącego i najmniejszego. By przyjąć Boga, trzeba przyjmować najmniejszych. Największym jest ktoś podobny do Jezusa – w jego pokorze i duchu służby.

            Podobny duch otwartości powinien panować wobec ludzi, którzy nie są regularnymi członkami wspólnoty: „nie chodzą za nami”. Ich niedoskonała pozycja nie wyklucza ich z obiecanej nagrody. Choćby ktoś nie szedł z uczniami i nie we wszystkim naśladował Jezusa, jego uznanie dla imienia i uczniów Jezusa będzie mu policzone.

Kilka lat temu realizowałem cykl reportaży o chuligańskich napadach pseudokibiców.  Współpracowałem wówczas z rodzicami ciężko pobitego chłopca, który został raniony maczetą. Jedyną jego winą było to, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Po tym dramatycznym zdarzeniu dość dobrze  poznałem rodziców rannego. Widziałem ich cierpienie i strach o życie syna. Kiedy stan zdrowia chłopaka poprawił się rodzice postanowili zrobić coś, aby przeciwdziałać przemocy. Ci skromni ludzie, z autentycznej potrzeby serca zaangażowali się w działania na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Po kilku miesiącach jeden z nich rozpoczął karierę polityczną. Dzięki zaufaniu społecznemu objął ważną funkcję społeczną. Nie widziałem w tym nic złego. Pomyślałem, że taka jest jego misja, aby z pozycji polityka ukrócić bandytyzm na ulicach. Po kilku miesiącach  umówiłem się na z nim na wywiad. Ku mojemu zaskoczeniu, ten jeszcze do niedawna skromny, otwarty człowiek, przyjechał na nagranie ze sztabem doradców. Asystentka poprawiała ubranie, asystent podpowiadał, co trzeba powiedzieć, aby dobrze wypaść przed kamerą. Wszystko było wyreżyserowane i sztuczne tak, aby zaistnieć w mediach i zbudować własną pozycję. Nie tak jak kilka lat wcześniej, gdy działanie wynikało z autentycznej potrzeby serca i szczerych chęci. Kadencja szybko minęła, a polityczna kariera skończyła się równie szybko, jak się zaczęła.

         «Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!». Wprawdzie współczesny świat, głosi coś zupełnie innego - dziś trzeba być pierwszym - za wszelką cenę  i często nie przebierając w środkach. Mimo to uparcie myślę, że opłaca się być autentycznym i służyć dobrej sprawie, a nie tylko własnej pozycji. Nawet jeśli oznacza to, bycie niemodnym w swoich poglądach, odrzuconym i ostatnim ze wszystkich.

Czy jest coś złego w tym, żeby być najlepszym? Czy nie możemy robić dobrze powierzonych nam spraw? Od kilku lat prowadzę kursy dla narzeczonych. W internecie ludzie bardzo często nas chwalą i dobrze piszą o naszych kursach. Moim zdaniem to zasługa małżeństwa, z którym prowadzę kursy, no ale cóż – trochę odpowiedzialności za sukces też jestem gotowy wziąć na siebie :-). Co z tym zrobić? Pisać, że tak nie jest? Zrezygnować z prowadzenia kursów? Raczej nie. Dzisiaj Bóg chce nas nauczyć, żeby  bardziej zależało nam na sprawie, niż na miejscu, pochwałach czy miłych słowach. To nie ja jestem  ważny (my jesteśmy ważni), tylko to w jaki sposób prowadzę (prowadzimy) kursy i jak podchodzę (podchodzimy) do sprawy. Będą chwalić – przyjmiemy oklaski, będą ganić, zobaczymy, co trzeba zrobić, żeby było lepiej. Nie o mnie chodzi, tylko o sprawę.

Lubisz być na pierwszym miejscu? Czy zależy Ci na tym, żeby Cię chwalili? Czy robisz różne rzeczy, tylko dlatego, żebyś był/była chwalony/a?